Ile mogą jeszcze potrwać spadki na giełdach? Czy sprzedawać akcje? A może już kupować?
Odpowiedź: nie mam pojęcia, gdzie i kiedy zatrzymają się spadki. I dlatego trzymam się z daleka od giełdy. Sprzedałem wszystkie akcje (część na początku marca, resztę kilka dni później) i obecnie mam 100% gotówki na koncie oszczędnościowym.
Sprzedawać?
Jeśli ktoś wciąż ma akcje, to ma dylemat: trzymać czy sprzedawać? Czy ceny mogą się odbić? Mogą. Czy mogą jeszcze spaść? Jak najbardziej i jako że jesteśmy w bardzo silnym trendzie spadkowym, jest to bardziej prawdopodobne. Nie mogę podjąć za nikogo takiej decyzji. Mogę tylko powiedzieć, że ja bym raczej sprzedał, aby ograniczyć dalsze ryzyko. Straty należy ciąć, a zyskom pozwolić rosnąć.
Kupować?
Każdy kryzys kiedyś się kończy. Po drugiej stronie kryzysu będą dobre okazje zakupowe. W końcu jak zwykle wygrają byki. Ale moim zdaniem to jeszcze nie jest ten moment. W tym momencie zbyt wiele jest rzeczy, których nie wiemy. „Łapanie spadających noży” może się skończyć co najmniej skaleczeniem.
Nie wykluczam, że się mylę i właśnie teraz widzimy wielką okazję do zakupów na giełdzie. WIG20 spadł dzisiaj do poziomu dołków z 2009 roku, co w zwykłej sytuacji powinno skutkować jakimś odbiciem. Jeśli ktoś gra w perspektywie kilku dni, to może próbować łapać dołek. Ja tego nie zrobię. Jeśli się pomylę i ceny mi uciekną, to się ucieszę, bo będzie to znaczyć, że szybko i sprawnie przejdziemy przez epidemię. Jednak ryzyk jest zbyt dużo. Dlatego postoję z boku.
Dlaczego nic nie kupuję?
Po pierwsze, giełdy nie lubią niepewności. Koronawirus jest nieprzewidywalny – nikt nie wie, jak wielu ludzi się nim zarazi i jak bardzo zdezorganizuje światową gospodarkę. Statystyki są niewesołe: zarażone jest już 3/4 krajów na świecie, infekcje postępują w tempie logarytmicznym, zamiera handel, transport i usługi. Nikt nie wie, które firmy są w stanie przetrwać, ile firm utraci płynność i przestanie płacić swoim kontrahentom (którym?), ilu ludzi straci w efekcie pracę. Dla gospodarki najpoważniejszym problemem jest obecnie groźba fali bankructw w obliczu utraty dochodów. Jeśli nasz rząd, KNF i NBP nie zaczną działać natychmiast na rzecz wsparcia płynności w firmach, będzie kiepsko i odczują to wszyscy.
Po drugie, na giełdach panuje szalona zmienność. VIX – miernik zmienności (volatility index), zwany także wskaźnikiem strachu – osiągnął poziom porównywalny z paniką z 2008 roku. Stabilne wzrosty zwykle występują przy małej zmienności. Wzrosty przy takiej zmienności mogą oznaczać tymczasową korektę, po której nastąpią kolejne spadki.
Po trzecie, wcale nie musi być tanio. Wskaźnik cena/zysk dla WiG-u 20 spadł właśnie poniżej 10, co statystycznie oznacza przyzwoite okazje zakupowe. PGNiG jest po cenie sprzed dekady, PGE można kupić za 15% ceny sprzed pięciu lat. Problem jednak w tym, że zysk w tym wskaźniku jest informacją o przeszłości. Wyobraźcie sobie, że prowadzicie firmę CCC albo LPP, których model biznesowy przewiduje sprzedaż w galeriach handlowych. Albo dowolną inną, która sprzedaje ludziom usługi i wymaga do ich obsługi wyjścia z domu. Obecnie pracownicy siedzą w domach, potencjalni klienci nie wydają nic na usługi, nie kupują mieszkań, nie kupują niczego poza niezbędnymi rzeczami. Nikt chyba nie wierzy, że temat zakończymy w dwa tygodnie, prawda? Oby trwało to jak najkrócej, ale ile to potrwa dokładnie – nie wiadomo. Im dłużej będziemy siedzieć w domach, tym szybciej „Z” we wskaźniku C/Z może spaść do zera, a wtedy C/Z poszybuje w kosmos.
Podsumowanie
- Niepewność co do skutków gospodarczych epidemii i ogromna zmienność cen wspierają bardzo silny trend spadkowy na giełdach.
- Tradycyjne wskaźniki „taniości”, takie jak cena/zysk, mogą być nieadekwatne do obecnej sytuacji, ponieważ trudno jest ocenić, jaką część historycznego zysku firm wyparuje w efekcie kwarantanny i ewentualnej utraty dochodów wśród klientów.
Dodaj komentarz